wtorek, 25 października 2022

Pozwalam

 

Pozwalam

autor: Radzikowski
0.0/5 | 0


nagie myśli
jak moje ciało
będące pod prysznicem


przepraszam za wszystko
zmienność nie jest
moim atutem

kamień
kamieniem
serce
sercem

sprawdzę
po prawej
również po lewej
pod respiratorem
nie jestem


otwarty mój umysł
oczy widzą wszystko
powiało zdradą
rogaczem nie jestem


próbujesz odejść
na to pozwalam
z innym ułóż
swoje życie


x x x

szukam cudów
których pełno
ślepią co dzień
nie zraża mnie
światło
kim ja setem
bez dusznym
czy też serem
które szuka
drugiego

ilu jest ślepców
'mnie nie obchodzi
być między
jestem podobny
toteż staram się
żeby oszukać
chociaż
które przyjdzie
nadejść musi


co będzie
kiedy wiosna
przywita mnie
na głowie marzana
rzucona z mostu
na którym
kłódka przypięta
która związek
łączy


czy będę wtedy
bardziej zaślepiony
zrywając księżyc
jak cukierka
z choinki


jesteś wiosną
kwitnącą wiśnią
kiedy dojrzeje
na torcie będzie

owej słodyczy
nie poskąpisz
będąc blisko
zapragniesz
więcej
po. czym
tęsknota
kiedy nie będziesz
na jedną tę chwilę
ponownie będę


x x x



policzę lata
na moich dłoniach
dziesięć dłoni
troszeczkę więcej
nie chcę myśleć
kto by myślał
oglądając się za siebie
cofając tracisz

jedno które mam
chodzi po głowie
cóż ze mną będzie
kiedy się spóźnię
życie nie poczeka
poczyni swoje
wtedy pożoga
żywy trup ze mnie


lata które z górki
perfidnie wykorzystać
policzy Bóg
w ostatnim zabierze
nie minę się
z celem
odszuka mnie
ślepy tor
ściana
raczej nie powalę


x x x



odleciały ptak
wiosną powrócą
zimę przezimować
paląc w piecu


śnieg w górach
tutaj może nie będzie
a jeśli
to na krótko

gołębie na dachach
rynek świeci pustką
chociaż stoją ławki
nikt nie usiądzie

za sobą lato
lody z truskawkami
jesień nie głaska
liście z drzew spadają

który zobaczy
pomyśli ponuro
wówczas rozgrzej
jego kobieta
nostalgia
w świecie melancholia
porzucić negatyw
kochanie przydatne

poniedziałek, 24 października 2022

Wola

 

Wola


wola życia
przecież silny jesteś
wyjdź z pod kamieni
niczym żmija
kąsaj

nie rozumiesz tego
iż świat morze dobić
zatem znajdź miejsce
walcz

pogoda
twoje życie
twój cel
obracasz się
jak liść
spadający z drzewa

jesień
twoja pora
jeszcze nie nadeszła
idź tam
gdzie światełko
w tunelu

nie lękaj się
tyle razy słyszałem
ucałuj ziemię
po której chodzisz

widzisz
puki co
wygrywasz
jeszcze śmielej
rozpychaj się

x x x

rozdaję nadzieję
by uwierzyli
nie jestem Bogiem
a jednak

choćby jednego
wyciągnąć z dołu
bardzo ważne
już coś

sam nie mam
miłości
której szukam
spojrzyj na mnie
jakoś znoszę

łamiąc konar
drzewo przewrócisz
które trwało
wieki


x x x



przyszła miłość
skąd
zapytałem
czerwieńsze od róż
moje serce

zapłonął ogień
iskierki tańczyły
spocznij
przy tym ognisku

bijące ciepło
uczuć jeszcze dodam
by płonąc płonęło
zawsze

lecz nie zauważyłem
kiedy zgasło
odeszła
chłodem powiało

x x x

pilnuj  które masz
jeśli spaprałeś
żałuj

blisko byłeś
popełniłeś  błąd
chwila przykładna
zmieniła życie

tyle razy wpajali
rozum poszedł
w las
głodne wilki zjadły
znaleźli okazję

nie powstaną 
z  niczego
stracone dni
lecz nowe nadzieje
zawsze są

x x x

w niewielkim miasteczku
ukradłem pomarańcz
głodny byłem
przytrafiło się mnie

będąc na dworcu
mele portfel zwinęli
wsiadłem w pociąg
jadąc na gapę

dla miłości
można wszystko
zrobić
sto mil ;przejechać
nie głupota

kupiłem kwiaty
dużego misia
ona nie chcąc 
odtrąciła

więc po co ten list
którym napisała
pójdziesz moim
śladem
do czego nie doszło

wariat
czy głupiec
sam nie wiem
teraz kochanie
nic dla mnie
nie znaczy

x x x


zwycięstwem
nie jestem
zawsze potyczki
serce
na szli
nie ważę

sprawiedliwym być
skoro sąd
źle sądzi
powyżej korupcja
trzepią kasą

rozdaje karty
który mam
władzą
kiedy upadek
za maskami
jest

kłamstwo
goni kłamstwo
umywa ręce
w gazetach piszą
kto kogo sadzi

Temida
oczy przymknęła
niech dzieje się
co chce

zwycięży ten
który asa ma

x x x

Veni
vidi
vici

nie Cezar
który patrzył
na Rzym

wracając
był niepokonany
Brutus
swoje swoje zrobił
zabił

gdzież mnie
do władnych
którzy rządzą
państwem
źle postąpią
historia osądzi

ja skryty
w cieniu
ponieważ
chcę żyć
jeśli rozkażą
wezmę karabin

orzeł krąży
który w godle
nie krzyż złamany
żaden sierp i młot

Data dodania2022-10-24 22:12
KategoriaRóżne
Autorgabriel123

O autorze Wszystkie wiersze Poprzedni wiersz autora

Pytam gdzie jesteś


 które poczęte

dorosnąć powinno
życie złośliwe
płata figle

owoc dojrzewa
wcześniej kwitą
kwiaty
przykuwając
wabią owady

sady w bieli
szaty włożyły
maj rozdał
po części 
światu

liście puszczają
zbudzone lasy 
zrobiło się
zielono

toteż w moim
sercu
przepych wielki


ptaki wróciły
lody stopniały

pytam gdzie jesteś
by razem się wsłuchać
wieczorami  oglądać
zachody

radośnie serce
ponownie zabije
przyjdą amory
wielkie kochanie

nie zapomnij
o mnie
kiedy jesień
powróci
po czym odejdzie
zostanie czekanie

  x  x x

a kiedy żyjąc
będąc zmęczony
cofając czas
przypomnę sobie

tamtego mężczyznę
nie stroskanego
który chciał podbić
świat cały

jakoś nie wyszło
chociaż byłem
twardy
żeby serce nie zabolało

innych nie raniąc
tym popuszczałem
wstrzymując
rękę żelazną

mnie żal
słodyczy brakło
dziewczyna rzuciła
dawno temu

ale pamiętam
wszystko na przekór
przeciwności same

na co
i po co
zamiecione pod dywan
by moje oczy
nie widziały

chociaż nie widzę
również boli
tyle miesięcy
zmarnowanych

  x  x  x

dziś wódka
jutro znowu
wszyję
pijaczyna
na mnie mówili

jak to
bez nazwiska
moczy morda
liczyłem na sępa

znalazł się taki
dołączył trzeci
pijaki za rogiem
pety zdeptane


rzygowiny
dobrze nie poszło
potem fikołki
poobijany

rankiem o świcie
znów męczył kac
ostatni raz
wmawiałem sobie

rzuciwszy
nie rzucałem
szkoda kolegów
dół wielki
przegrywając życie
stanąłem na nogi

mino trzy lata
dawno nie ciągnie
chociaż by ciągło
silna wola

do ciebie
mówię
rzuć to świństwo
z gęby nie zaśmierdzi
staniesz się człowiekiem

lata długie

 

Lata długie

świat  bogaty
drzewa
kwiaty
góry doliny
Boży dar

cztery pory roku
jakże czarują
w sowitym horyzocie 
przestrzeni   bezmiar 

płunności  tchniej 
nie pochamuje 
w wodzie
płynność tchnień
chociaż potykam

raz
za razem
czasem bije szybciej
kochania mało
pragnie więcej

może się znudzą
kiedy zaboleje
moja głowa
ciężkim ołowiem

dość
nie kochać wcale
tylko  jak wyzwolić
kiedy liczność
lat długie

mają swoją górę
którą nie przeniosę
na szczyt  prowadzą
uczucia moje

kochasz
cierp
przeciwnie
pustka w sercu
żadne ramiona
nie przyjmą
x x x
do tej samej szkoły chodzili
ten sam rocznik
ta sama klasa
lecz dziewczyna szybciej
dojrzewa
czego nie rozumiał

chłopak chciał pierwszy raz
by stać się mężczyzną
ona w oddali
poniosło życie
przypomniał sobie
widząc jej zdjęcie

w panoramicznym ekranie
cali dwanaście
wrzucił swoja fotkę
może zobaczy
nie chodzi o kochanie
tylko przypomnienie
że byli
z jednej klasy

może gdyby mrugnęła
do niego jednym okiem
wtedy by załapał
nie tracąc czasu

ruszając zegary
z godziny zero
innym torem
a w wagonie
życie

x x x

skarb nosisz w sobie
który złotem w twojej głębi
błyszczy

coś ty za jedna
serdeczna
i miła
więc myślę
czy zasługuję

dziękuję
iż gasisz mroki
żarówkę wkręcasz
niech świeci

patrząc z ziemi
słońce nie ogromne
gdyż lata świetlne
dalece pomniejszają

naszych też nie zmierzą
kosmosem jesteśmy
poświatą
dla siebie

wtedy
nawet ślepiec zobaczy
którymś zmysłem
wyobrazi

x x x

wyobraźnia targa
poświata ludzka
ino Bóg wie
o czym człowiek
myśli

czy wielki
czy mały

znacznie wyżej
idealistą
martwiąc Boga

w zawrotnym tempie
wszystkiego nie uchwyci
świat spieszy
nie chce być w tyle

nie widzieć pleców
bardzo ważne
puki młody
biegnie przed siebie

maratończyk
droga długa
zatrzymać się
na chwilę

i znowu
biegnie
wykończy pewnie
kiedy przed sobą
świtów tyle

Epitafium

 Epitafium

Wyspa

 

Wyspa

autor: Radzikowski
0.0/5 | 0


istniej owa wyspa
wymyślona w mojej głowie
do której nikogo
nie wpuszczam
prócz ciebie

schlebia mnie to
iż jesteś
trwając razem
odcięci od świata

w odległym horyzoncie
nikogo nie widać
statki nie przypłyną
tylko ty i ja

dzień piękny
noc jeszcze piękniejsza
nie trzeba szukać
pokarzą nasze ścieżki

tędy pójdziemy
nie ma innej drogi
choćbym umysł
otworzył
nie ulecą

moje marzenie
jawą znaleźć taką
wszędzie tłok
na tejże ziemi

toteż uciekam
gdzie zmyśle myśli
jesteśmy mirażami
ja i ty

ale chociaż to
mam dla siebie
stokroć
ciebie kochając

x x x

daj szansę szczęściu
zaiste trafne
otworzy furtkę
do lepszego świata

poważać będą
którzy opluwali
łaszące koty
pękną z zazdrości

szmal podziela
przestawia progi
zaś mądrość
nie ma nic do tego

można się stoczyć
jakże proste
ale odwrócić
ciężko będzie

zbłądzenie
rzecz ludzka
z sałatą
lub bez

jesteś człowiekiem
w oczach Boga
tylko przypnij
iż ludzki

wtedy zapamiętają
i nie zapomną

x x x


cały świat za mało
połknąć jeszcze kosmos
właśnie do tego
człowiek dąży

zostawić
nie zostawi
łajka na księżycu
chociaż pies
tego nie chciał

jeszcze dalej
gdzie czarna dziura
wsysa wszystko
które w pobliżu

tam nie dolecą
po to by sprawdzić
co jest
kiedy w dziurę
wpadną

x x x

życie zaskakuje
żadna darowizna
krzyż na drogę
jest twoim powołaniem

zbieżność
kiedy ścieżki zwarte
tędy nie pójdziesz
gdyż nie wiesz
dokąd

padniesz wówczas
z krzyżem
który przyciśnie
mocą Samsona
jego podniesiesz

Boże daj wiarę
krzycząc do Boga
jeśli nie wierzyłeś
wtedy uwierzysz

x x x

podążam za słońcem
które ku zachodowi
jeszcze u schyłku
przygląda się mnie

stary dzień odchodzi
nowy nastanie
świt piękny
rosa opadnie

dzisiejsze kwiaty
jutro zakwitną
lustra pękną
przyglądając się
w nie

kalendarz schudnie
do ostatniej kartki
nic stałego
po prostu życie

x x x


znaleźć prawdę
głupcze szukaj
nie nasycisz
serca swojego

prawda skrywa się
za maskami
a człowiek
nie księga

stamtąd
kłamstwem
znów powieje
z jaskini dmuchnie
jednooki

rodząc wiatry
sen spokojny
drwiąc powyżej
z Bogów



cierpliwie
też usnęli
przespali
wieki całe

o świecie
zapomnieli
prawda fałsz
stąd
na stałe

x x x

żeby nogi poniosły
powinienem coś
wymyślę
zatem
zamydlę oczy
wtedy dam radę

nie opierając się
na samej prawdzie
taki świat
więcej kłamać

pierzchły
w cztery strony globu
kłamstwa
splecione z prawdą

nie przepaść
znam ten przepis
dobra zupa
w talerzu

x x x

zależność
być na swoim
nie prosząc nikogo
o łaskę

niestety
jeden drugiemu
zależny
nie uwolnisz się
od tego

stadny świat
w tłumie jesteś
cukierki
ktoś pobiera

kwaśna mina
mówi wszystko
mimika twarzy
ciebie zdradza

x x x

zrywne serce
gołąb biały
z gołębnika
wyleciał

w nieboskłonie
srebrzyste oczy
jego wolność
być wysoko

tak to widzę
które milsze
aż do nieba
dosięgam

jedno serce
nie spaprać duszy
niech białe
pozostanie białym

x x x

czemuż moje oczy
tak patrzą
i patrzą
cóż masz takiego
iż mnie pociągasz

przykuty
zmysły tracę
że oszaleć można

czyżby szaleństwem
miłość

nie mając dość
wracam do ciebie
do twoich oczów
w które
co dzień patrzę

uświadamiając
iż nie jest szaleństwem
przywilejem
kocham

x x x

i przyszła noc
która zmorzyła
do świtu kochankiem
sny zapominam

jakby mnie nie było
wyrwany z życia
część
bez zgody przepadła

świtów tyle
również nocy
księżyc
i słońce
bratem i siostrą

światło
ciemność
cykl
muszę żyć
skończenie
oby nie jutro